poniedziałek, 19 czerwca 2017

Jestem łobuzem w spódnicy, wciąż zwodzę niewinnego chłopca, który przyjmuje pocałunki, jak obietnice gorącej i wielkiej miłości. Nazywam go chłopcem, choć w prawdzie jest starszy o kilka wiosen, to nic, jego twarz przywołuje wspomnienia licealnych miłości. Rozmarzone oczy, potargane włosy, postrzępione serce, wrażliwość małego księcia opakowane wiecznie czarną skórzaną kurtką i czarnymi wąskimi spodniami. Myślałam, że mogę go pokochać, ale kocham go chwilami, kiedy go widzę lub kiedy nie mam nikogo innego do kochania. Lub kiedy siedzi obok mnie łapiąc mnie bezwstydnie za serce dźwiękami swojego głosu i gitary, piszcząc jak kocha dziewczynę o gładkiej skórze, niebiańskim uśmiechu i dobroci świętych, którą chyba nie jestem. Upadłam na głowę dawno temu, dlatego mu uciekam. Jestem dziewczyną, która powinna być facetem, potrzebuję miłości, ale co chwilę innej, nudzą mnie obietnice składane ciągle przez te same usta. Właściwie najlepiej mi samej, z lampkami czerwonego wytrawnego wina co noc, waląc dłońmi z zza długimi pazurami w klawiaturę. Tworząc historie, w których chciałabym żyć lub które chciałyby żyć w mojej. Mężczyźni to rodzaj rozrywki. Momenty, kiedy potrzebuję cyrku i jestem jego wesołym widzem klaszczącym w dłonie, gdy któraś z małp nie pomyli kroków w tańcu. Był czas, gdy pragnęłam miłości, był czas gdy wierzyłam że ją miałam, był czas gdy ta wiara uczyniła ze mnie ślepą wariatkę lecz uczę się na błędach. 
Być może to błąd. 

//