niedziela, 31 sierpnia 2014

Moje masochistyczne usposobienie powoli oswaja się ze świadomością, że szczęście nie musi być przekleństwem. Gorycz ma we mnie swój dom i czuje się w nim teraz obco. Nie rozpoznaje ulubionych zakamarków, wie że już tu nie przynależy. Cały mrok, który obezwładnia moją duszę ugina się, ustępuje miejsca blaskom, które rodzą się na dźwięk jednego głosu, na jeden uśmiech, dotyk, słowa na dzień dobry i dobranoc. Spokój przenika mnie całą, nie zostawiając nawet milimetra miejsca lękom. I doprawdy świadomość tego, czyni mnie tak lekką, granica między rzeczywistością, a najpiękniejszymi snami zaciera się, sama nie wiem, czy stąpam po ziemi, czy unoszę się nad nią. 
Moje teraz odebrało zamierzchłym czasom każde większe, czy mniejsze znaczenie. Nie boję się zerkać za siebie, uśmiecham się na widok tych obrazów. Uśmiecham się, bo są mi tak obce, że nie wiem już, czy naprawdę należą do mnie. Stąpanie na granicy czasu stało się medytacją nad własnym ja, ukazało wszystkie ułomności, ówcześnie sprytnie ukryte pod warstwą złota. Jakże głupia byłam mając demona za boga. Cóż za strata, że z powodu leków nie wolno mi pić alkoholu, bo mam ochotę napić się whisky i nietrzeźwym umysłem podwójnie cieszyć się z tego, co mam. I z tego, co na szczęście wypuściłam z rąk. 



// secrets //