Dobrze jest czuć, że całe to toksyczne uczucie zmył z Ciebie wczorajszy deszcz, podczas długiego spaceru. Jest tak, jak gdyby cała iluzja rozproszyła się w jaskrawym świetle, zdumiewające, że ta rzeczywistość smakuje tak słodko, nie przypuszczałabym? A jednak wszystko znowu wydaje się być ulotne. Czasami mam wrażenie, że mam zbyt dziurawe dłonie - wszystko wymyka mi się z nich, nim zdołam się tym wystarczająco nasycić. I nawet nie widzę w tym wszystkim moich błędów. Przecież zachowuję się książkowo, chwytam dzień, egzystuję wszystkie chwilę, łapczywie spijam z nich to, co najcenniejsze, to, co jest w stanie do pełna zaspokoić mój porcelanowy umysł.
Mimo wszystko, każda rzecz teraz wydaje się nie mieć najmniejszego znaczenia. Mam nadzieję po prostu stać się kiedyś właścicielką magicznej różdżki, zaczarować tę cichą ciągle nieobecność, zatopić cały świat w woni babcinych perfum i nie pozwolić, by to znowu się powtórzyło.
Tymczasem wracam do czasów, w których zamiast tego, co potocznie nazywa się sercem, miałam jedynie małą kostkę lodu. Egocentryzm zdaje się być atrakcyjniejszy. Nadmiar dbania o inne szczęście, niż moje wyssał ze mnie zbyt sporo sił. Ale znowu oddycham i pozwalam temu bezpowrotnie odejść. Nie ma mnie tam, a ostatni list zostawiłam Ci na łóżku.
Teraz tylko ja, kawa i ja.